piątek, 5 września 2014

Szkoła rodzenia - warto? WARTO!



Każda mama nuci coś swojemu Maleństwu. Niektóre będąc jeszcze w ciąży starają się słuchać jak najwięcej muzyki klasycznej, (ba!) nawet przykładają do brzuszka słuchawki, by Maleństwo mogło posłuchać Mozarta czy Beethovena,  wierząc, że wpłynie to korzystnie na jego rozwój. Sama tak robiłam, choć nie za często, przede wszystkim ze względu na brak czasu, dystans do powyższej teorii, a także umiarkowaną sympatię do dzieł klasyków. Jednak z ogromnym zaangażowaniem i wiarą w korzystny wpływ na rozwój Dzieciątka śpiewałam mu kołysanki kiedy jeszcze siedział w środku. Pomogła mi w tym moja szkoła rodzenia, w której odbywały się zajęcia z pracownikami z filharmonii w ramach jednego z projektów.. Nauczyłam się śpiewać cztery kołysanki, co znacznie urozmaiciło oferowany przeze mnie repertuar, który wcześniej ograniczał się jedynie do „A a a, kotki dwa".



I właśnie – na początek chciałabym podzielić się swoimi przemyśleniami na temat szkoły rodzenia. Wiele przyszłych mam zastanawia się czy warto uczęszczać na tego typu zajęcia. Sama zastanawiałam się czy takie spotkania są mi potrzebne – żyjemy przecież w XXI wieku i na wszystko jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedź w Internecie. Jednak teraz, po odbytym już kursie, jestem w stu procentach pewna, że warto poświęcić czas (no i oczywiście pieniądze, bo nie wszystkie szkoły rodzenia są bezpłatne) i zapisać się na zajęcia. Mnie do zajęć przekonała moja starsza kuzynka, która dwa lata wcześniej uczęszczała do szkoły rodzenia przy jednym z wrocławskich szpitali (w którym później zdecydowała się rodzić). Za kurs musiałam zapłacić choć we Wrocławiu są dopłaty z Urzędu Miasta dla szkół rodzenia, ale w momencie gdy zdecydowałam się zapisać, bezpłatne miejsca były już zajęte. Koszt zajęć był dosyć wysoki, ponad trzysta złotych, jednak kurs był długi i naprawdę profesjonalny, także nie żałuję wydanych pieniędzy. W sumie na zajęcia chodziłam przez cztery tygodnie, dwa razy w tygodniu. 

Zajęcia trwały dwie godziny i podzielone były na dwie części. W pierwszej odbywały się zajęcia ruchowe, coś w stylu gimnastyki dla ciężarnych, prowadzone przez fizjoterapeutkę pracującą w szpitalu na oddziale położniczym. Zajęcia te miały za zadnie przygotować nasze ciała do porodu, wzmocnić mięśnie krocza, ud, przygotować do pracy miednicę. W trakcie tych zajęć uczyłyśmy się także oddychania przeponowego, niezwykle przydatnego w trakcie porodu (o czym niewiele później miałam okazję się przekonać osobiście). Wykonywane ćwiczenia okazały się również niezwykle istotne dla mojej zmieniającej się z każdym dniem sylwetki. Dzięki nim, a także w miarę zracjonalizowanej diecie (w miarę, ponieważ nie jestem szczególną fanką zdrowej i lekkostrawnej żywności – lubię od czasu do czasu zjeść tłusto i niezdrowo  i nie rezygnowałam z tego typu jedzenia również w ciąży z czego nie jestem szczególnie dumna, ale nie zamierzam też tego ukrywać), udało mi się w ciąży zachować całkiem niezłą figurę z ładnie uwidaczniającym się brzuszkiem i przytyć zaledwie dziesięć kilogramów.

W drugiej części odbywały się zajęcia teoretyczno-praktyczne dotyczące pielęgnacji dziecka, opieki nad nim, a także jego prawidłowym rozwojem. Na kilku pierwszych zajęciach poruszone zostały tematy związane z prawidłowym przebiegiem ciąży, porodem i okresem połogu. Prowadzone były przez dwie położne pracujące w szpitalu, ale na zajęciach pojawiali się także lekarze – między innymi pediatra, psycholog, stomatolog i ginekolog. Bardzo przydatne okazały się zajęcia, na których prowadzące uczyły ciężarne jak prawidłowo przyłożyć dziecko do piersi, a także w jaki sposób podnosić i nosić Maleństwo. Czyli praktyka, w którą z chęcią angażowali się również przyszli tatusiowie obecni na zajęciach. 

Z ogromnym sentymentem wspominam tamten czas. Wciąż pamiętam towarzyszące mi na każdym kroku obawy – czy dam radę w trakcie porodu, czy poradzę sobie z bólem, czy będę umiała pielęgnować Maleństwo, czy będę dobra mamą, itp. Z perspektywy czasu niektóre z tych obaw wydają mi się śmieszne, ale wszystko zmienia się wraz z nabytym doświadczeniem. Pamiętam, że najbardziej martwiły mnie dwie kwestie. Po pierwsze czy będę w stanie karmić piersią, a po drugie w jaki sposób na dziecko zareaguje nasz rozpuszczony kot (kotka), która dotychczas była naszym oczkiem w głowie. Nie będę się na żaden z tych tematów szczególnie rozpisywała, bo przewiduję dla nich osobne posty. 

Podsumowując - polecam każdej przyszłej mamie zajęcia w szkole rodzenia. Dla mnie przede wszystkim był to czas celebrowania ciąży, psychicznego przygotowania się do roli mamy, a także możliwość poznania nowych ludzi i wyjścia z domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz