Na początku chciałabym wszystkich Czytelników przeprosić za moją dwutygodniową obecność na blogu. Niestety tak się złożyło, że Staśko nam się rozchorował i z zapaleniem płuc połączonym z zapaleniem oskrzeli trafiliśmy do szpitala. Na szczęście dzięki mojej szybkiej reakcji i trafnej diagnozie lekarza udało nam się po trzech dniach wrócić do domu i po tygodniu ponownie cieszyć się zdrowiem. Mimo, że antybiotyk wybrany a zdrówko dopisuje, wciąż inhalujemy Stasieńka (co jest sporym wyzwaniem przy jego ruchliwości) - tak pro forma.
źródło: www.garnek.pl
źródło: www.wroclaw.pl
Najpierw rozchorował się mąż, później ja, a na końcu Staśko. Wracając z wesela kuzyna zauważyłam, że synek kaszle. Nie był to jednak bardzo niepokojący kaszel - brzmiał troszkę jakby maluszek miał nadmiar śliny i próbował ją odkaszlnąć. Stwierdziłam jednak, że nie mogę tego zignorować i umówiliśmy wizytę u lekarza następnego dnia. Wieczorem do kaszlu doszedł katar więc byłam już pewna, że wizyta jest konieczna. Pani doktor długo osłuchiwała Stasia, bardzo dokładnie go zbadała zaglądając do uszu, gardła, w pieluszkę... Okazało się, że w klatce piersiowej nic nie słychać, gardło i uszy czyste. Mimo to Pani doktor zaleciła nam ponowną wizytę następnego dnia, bo u tak małego dziecka choroba może rozwinąć się z dnia na dzień. I niestety miała rację...
Zaraz po powrocie do domu zmierzyłam Stasiowi temperaturę, bo wydał mi się dziwnie rozgrzany. 39 stopni. Podałam czopek, synek zasnął, ale temperatura nie spadała... Mąż wracając z pracy kupił Ibum Forte dla niemowląt - podaliśmy i pomógł. Temperatura spadła i nie wzrosła aż do następnego dnia. Mimo to w nocy Staś bardzo się męczył, był niespokojny, płakał... Byłam pewna, że jest chory i w duchu dziękowałam za Panią doktor która uprzedziła mnie, że tak to może wyglądać. Rano oczywiście popędziłam ze Stasiem do przychodni, gdzie znów został bardzo dokładnie zbadany. Lekarka długo go osłuchiwała, jeszcze dłużej niż poprzedniego dnia, co mocno mnie zaniepokoiło. Dodam, że przez cały czas Staś miał gorączkę w okolicach 38 - 38,5 stopni.
Niestety moje obawy się potwierdziły - Staś był chory. Ale nigdy bym nie przypuszczała, że usłyszę taką diagnozę - Pani doktor powiedziała, że jej zdaniem jest to obturacyjne zapalenie oskrzeli i musi zobaczyć synka lekarz ze szpitala. Byłam załamana, łzy cisnęły się do oczu i w kółko zastanawiałam się co źle zrobiłam, że Staśko tak zachorował. Pani doktor uprzedziła mnie wręczając mi skierowanie do szpitala, że Staśko może zostać w szpitalu, więc żebym wzięła ze sobą jakieś rzeczy. Pognałam do domu, zadzwoniłam po męża i zaczęłam pakować torbę dla Stasieńka... Piżamki, bodziaki, spodenki, skarpetki, pieluszki, zabawki... Pakowałam torbę, ale w duchu powtarzałam sobie, że nie będzie mi potrzebna, że zobaczą go w tym szpitalu, przepiszą antybiotyk i wrócimy do domu.
Pani doktor z przychodni wskazała mi dwa szpitale - na Brochowie albo na Koszarowej. Od razu zdecydowałam się na Koszarową, ponieważ wiedziałam który to dokładnie szpital bo przez całe studia mijałam te budynki zmierzając w stronę kampusu swojej uczelni. Przyjechaliśmy na izbę przyjęć. Przed gabinetem czekało kilku rodziców z dziećmi. Zmartwiłam się, bo doskonale wiedziałam, że na izbie wszystko trwa niemiłosiernie długo, a Staś cały czas miał gorączkę... Byłam bliska płaczu, ale na szczęście Konrad zachował zdrowy rozsądek, wszedł do sali i po chwili wyszła pielęgniarka, zmierzyła Staśkowi temperaturę, zabrała skierowanie i powiedziała, że dzieci ze skierowaniem mają pierwszeństwo. Ucieszyło mnie to ogromnie, bo czekaliśmy zaledwie dziesięć minut i kiedy tylko wyszli z gabinetu pacjenci mogliśmy wejść ze Staśkiem. Spodobało mi się to, że pielęgniarka kilka razy wychodziła na korytarz, rozmawiała z rodzicami, utrzymywała porządek w "kolejce". Niestety po badaniu potwierdziły się przypuszczenia i okazało się, że Staś musi zostać w szpitalu. Przyjęcie trwało chwilkę, Konrad podpisał wszystkie papiery i po około pół godziny od wejścia do gabinetu na izbie przyjęć znaleźliśmy się na oddziale, na który zaprowadził nas miły sanitariusz.
źródło: www.tuwroclaw.pl
źródło: http://www.szpital.wroc.pl/oddzialy-pediatryczne/wszystkie-oddzialy-pediatryczne/18-oddzial-neurologii-z-pododdzialem-udarowym-11
Po wejściu na oddział (XIV oddział pediatryczny pulmonologii i alergologii) lekko mnie zatkało. Spodziewałam się opłakanego stanu, podobnego do szpitalu na Traugutta, a zastałam ładny, czysty i kolorowy oddział z ślicznym kącikiem zabaw (zdjęcie powyżej). Sala którą nam przydzielono była dwuosobowa, jasna i całkiem przyjemna. Staśko dostał niebieskie łóżeczko z kolorową pościelą a ja... łóżko polowe za które musiałam zapłacić. Z jednej strony rozumiem, ale z drugiej już niekoniecznie. Według praw pacjenta dziecko ma prawo do stałej obecności rodzica/rodziców podczas pobytu w szpitalu. A tu trzeba płacić i to wbrew pozorom nie mało - pierwsza doba 23 zł, każda kolejna 18 zł. Poza łóżkiem nie dostałam nic - ani poduszki, prześcieradła, pościeli, koca, nic. Wszystko musiałam mieć swoje. O wyżywieniu oczywiście nie ma mowy, nawet gdybym chciała dodatkowo zapłacić. Ale tutaj narzekać aż tak bardzo nie można, bo w pokoju socjalnym dla rodziców był stół, lodówka, mikrofala i czajnik elektryczny, także te kilka dni na zupkach chińskich można była przeżyć. Nie zmienia to jednak faktu, że przy dłuższym pobycie można zapłacić całkiem sporo. Nam za dwa noclegi naliczono 42 złote, a na oddziale były dzieciaczki, którym rodzice towarzyszyli ponad tydzień, dwa...
Po szybkim ogarnięciu się na sali Staszka zabrano do zabiegowego na pobór krwi, ważenie, włożenie wenflonu i podanie kroplówki. Pielęgniarka bardzo dosadnie zasugerowała mi abym lepiej nie szła z nimi, bo częściej to mamy płaczą w zabiegowym niż dzieci, więc posłusznie się dostosowałam. Inna pielęgniarka przeprowadziła ze mną w tym czasie wywiad. Staś był tak dzielny podczas zabiegów, że nawet nie usłyszałam aby zapłakał. Po wyjściu z gabinetu uśmiechał się a mnie kamień spadł z serca.
Trzy dni na oddziale minęły szybko, a dzięki kroplówkom i antybiotykowi Staś już drugiego dnia poczuł się dużo lepiej i bardzo chętnie bawił się z innymi dziećmi. Gorączka ustała, duszności również. Synek miał tyle energii, że ledwo za nim nadążałam! A uwierzcie mi nieźle się namęczyłam, ponieważ Staśkowi w raczkowaniu i podciąganiu się w łóżeczku zupełnie nie przeszkadzała kroplówka, którą co chwilę się bawił. Na szczęście w piątek lekarz prowadząca wypisała nas do domu z zaleceniem kontynuacji antybiotykoterapii i inhalacji.
Od wizyty w szpitalu minęły już prawie dwa tygodnie, po Staśku zupełnie nie widać przebytej choroby, a ja w sumie cieszę się, że trafiliśmy do szpitala, bo w domu leczylibyśmy się z pewnością dłużej i mniej skutecznie. A tak - szybko, sprawnie i po sprawie! Mam nadzieję, że nikt z Was nie będzie musiał wieść swojego dziecka do szpitala, ale gdyby taka sytuacja miała miejsce, to polecam Wam szpital na Koszarowej. Tak jak pisałam wcześniej, szpital jest czysty, ładny, kolorowy, są łazienki dla rodziców, pokój socjalny, śliczny kącik zabaw a personel jest miły i kompetentny - a to chyba najważniejsze. Więcej informacji o szpitalu znajdziecie na oficjalnej stronie.
Pozdrawiam i życzę duuuuużo zdrówka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz