wtorek, 20 stycznia 2015

Mój głos w dyskusji.

Na początku stycznia media huczały o sprawie pewnej mamy, która przy stoliku w restauracji zmieniła swojemu dziecku pieluszkę z "twardą" zawartością (możecie o tym przeczytać między innymi tutaj, a oryginalny tekst, który wywołał burzę w Internecie znajdziecie tutaj). Głos w sprawie zabrali również blogerzy (zajrzyjcie tutaj) w związku z czym zdecydowałam, że i ja się wypowiem.

źródło: pinterest,com

Dziennikarka będąca wraz ze znajomymi w restauracji była świadkiem sytuacji, która miała miejsce przy innym stoliku. Otóż kobieta zmieniła, na oczach wszystkich gości lokalu, pieluchę swojemu dziecku. W sumie nie zdziwiłabym się szczególnie tego typu felietonem, ale zdecydowanie nie podoba mi się (jak i innym zabierającym głos rodzicom) ton wypowiedzi dziennikarki. Już na początku tekstu Pani Kublik można wyczuć niechęć wobec dzieci w miejscach publicznych - "Naprzeciw nas dwa małżeństwa (albo partnerzy, kto to dziś wie). Siedzą w rogu, na sporej kanapie (to ważne; dlaczego - o tym za chwilę). Są z dziećmi. To dwie dziewczynki, starsza tak około trzech-czterech lat, młodsza koło roku. Świergoczą, śmieją się. Urocze. Dziś nie jesteśmy już szczególnie wyczuleni na małe dzieci np. w restauracjach. Już się przyzwyczailiśmy, że rodzice ciągną je ze sobą wszędzie". Mnie szczególnie oburza ostatnie zdanie w tego akapitu - o rodzicach ciągających swoje dzieci w różne miejsca. Moje pytanie jest więc takie - a co mają z nimi zrobić? Zamknąć je w domu? A może owi niedobrzy, ciągający wszędzie swoje dzieci rodzice, powinni zrezygnować z bywania w restauracjach, muzeach, galeriach, centrach handlowych i zamknąć się w czterech ścianach na jakieś trzy - cztery lata? A może na dziesięć? Nie wiem na ile, bo nie wiem ilu letnie dziecko jest do zaakceptowania w miejscach publicznych... 

Idziemy dalej - "Siedzę przodem do tych maluchów i nagle widzę, że ta młodsza ląduje na kanapie. Matka zaczyna ją rozbierać, ściąga majtasy i zmienia małej pampersa. Reszta ich towarzystwa nie reaguje. Widać wymiana pampersa z niespodzianką to dla nich normalka, nawet w restauracji, na oczach obcych.". W tym akapicie jest w miarę ok, ale autorka rozkręca się pod koniec, pisząc: "Mogła czy nie mogła? W toalecie nie ma przewijaka, więc gdzie miała tego pampersa zmienić? Może przy pomocy ojca dałaby radę w toalecie? Nie przyszło jej to do głowy, zrobiła to tam, gdzie właśnie była, bez żadnego zażenowania. A co z dzieckiem? Zostało publicznie obnażone! Może powinna od razu wyjść i jechać do domu i tam pozbyć się pampersa z niespodzianką? A może, planując obiad w restauracji, powinna przewinąć małą tuż przed wyjściem z domu? Ostatecznie dochodzimy do wniosku, że zrobiła rzecz niedopuszczalną. I że - co gorsza - najpewniej w ogóle nie ma o tym pojęcia!". Hmm... Najbardziej zabawne są dla mnie dwa zdania pogrubione w tekście. Może powinna wyjść i pojechać do domu i tam zmienić dziecku pieluchę - nawet jeśli mieszka daleko od restauracji, nawet jeśli przyjechała z  rodziną komunikacją miejską, nieważne. Dziecko ma z tym kupsztalem w gaciach jechać przez pół miasta, odparzyć sobie dupkę tylko dlatego, że w restauracji nie ma przewijaka. Nie, nie, nie. A może matka powinna przewinąć dziecko przed wyjściem z domu? Eh, widać, że pani redaktor najprawdopodobniej nie ma dzieci, bo nie wie, że kupka może zdarzyć się nawet po świeżej zmianie pieluszki, zawsze i wszędzie.

źródło: pinterest.com
W sumie nie jestem przeciwko Pani Kublik. Ba! Nawet jestem w stanie ją zrozumieć. Jednak, tak jak wspomniałam wyżej, nie podoba mi się ton felietonu. Nie podoba mi się, że jej tekst, traktuje dzieci jako "coś złego co musi być znoszone w miejscach publicznych". Jestem też zaszokowana, że kobieta napisała tak negatywnie nacechowany wobec dzieci tekst! Wśród zwierząt naturalne jest zjawisko, kiedy to wszyscy członkowie stada chronią i dbają o ciężarne samice oraz te z młodymi, ponieważ to właśnie one zapewniają przetrwanie gatunku. A wśród ludzi, najinteligentniejszych istot na ziemi, dzieci traktuje się w tak niepoważny i pozbawiony szacunku sposób. Dlaczego dziecko nie może bywać w restauracjach? Dlaczego nie ma prawa załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych wtedy kiedy tego potrzebuje? Kiedy dorosłemu chce się siusiu, idzie do toalety w resturacji i załatwia swoje sprawy. A dziecko? Nie ma zapewnionego przewijaka i dlatego musi siedzieć z kupą w gatkach? 

W mojej ocenie, matka z artykułu dziennikarki Gazety Wyborczej,mogła lepiej rozegrać całą sytuację. Uważam, że mogła udać się do łazienki i przy pomocy męża przebrać dziecko. Będąc ostatnio na nartach w Czechach, udaliśmy się do restauracji gdzie nie było przewijaka i oczywiście przytrafiła się kupa. Zaciągnęłam więc Teściową do toalety i tam dokonałyśmy szybkiej zmiany pieluszki. Teściowa trzymała Staśka pod paszkami, ja natomiast zdjęłam wszystkie warstwy ubrań (wkładając je sobie między nogi, bo nie miałam gdzie ich położyć - łazienka nie była zbyt czysta), zutylizowałam śmierdzącą pieluchę i założyłam nową. Cała akcja trwała około 5 minut. Kobieta z felietonu mogła również udać się z wózkiem do toalety (jeśli miała go ze sobą) i spróbować przebrać dziecko na wózku (jeśli miało opcję składania siedziska na płasko). Ja w taki sposób przewinęłam czteromiesięcznego Stasia na wakacjach w Gdańsku, podczas obiadu we włoskiej restauracji. Knajpka była mikroskopijnych rozmiarów, łazienka (oczywiście bez przewijaka) była jeszcze mniejsza. Mimo to wparowałam do niej z wózkiem (oczywiście drzwi się nie zamknęły, ale to już nie mój problem - ja byłam w łazience) i tam dokonałam przebrania. Oczywiście w tym czasie nikt nie mógł z łazienki skorzystać, a osoby siedzące najbliżej mogły czuć toaletowe zapachy, ale cóż - ja przebierałam dziecko w toalecie czyli tam gdzie się załatwia "kupkowe" sprawy. 

Nie potępiam jednak mamy z artykułu. Zrobiła, jak zrobiła, najważniejsze, że dziecko miało czysto i sucho. Jednak kolejna kwestia to brak przewijaków w wielu miejscach publicznych (podobnie jest z miejscami do karmienia piersią - ludzie się bulwersują, że matki wystawiają cycki publicznie żeby nakarmić dzieci, a nie wpadną na to że to wcale a wcale nie jest dla nich komfortowe, tylko po prostu nie mogą tego zrobić gdzie indziej, w bardziej ustronnym miejscu, bo takowego nie ma!). Jeżeli restaurator nie życzy sobie dzieci wśród gości to niech zamieści informację na drzwiach, że jest to lokal bez dzieci. Serio - jestem za takim oznaczaniem miejsc. Wtedy ja jako matka wiem, że tam mnie nie chcą, że to miejsce dla ludzi, którzy chcą odpocząć od dzieci, albo ich po prostu nie znoszą i wtedy ja powiem wszystkim swoim znajomym z dziećmi, żeby takie i takie miejsce omijali szerokim łukiem! Pytanie tylko dlaczego nikt tak nie robi? Boją się utraty klientów? Jeżeli w lokalu powstaje kącik dla dzieci to dlaczego nie powstanie kącik w toalecie? Czy to są aż tak duże koszta? Nie sądzę...

Na koniec chciałabym aby każdy kto nie posiada jeszcze dzieci zapamięta sobie jedno stare porzekadło - punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia. 

Pozdrawiam!

2 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że ton wypowiedzi dziennikarki wynikał raczej z oburzenia sytuacją, z którą się zetknęła, niż ogólnej niechęci do dzieci w miejscach publicznych. Ja dzieci lubię (rodziców też :)), ale kiedy, jako kelnerka, kilkukrotnie sprzątałam spod stolików restauracyjnych zużyte pieluchy, to i mocniejsze słowa się cisnęły na usta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko zależy od ludzi i ich kultury osobistej. Uważam jednak, że to właściciele lokali powinni pomyśleć o najmłodszych. Gdyby nie zrobili toalet w lokalu to nie tylko zużyte pieluchy musieliby sprzątać kelnerzy spod stołu... Każdy musi załatwiać swoje potrzeby - mali i duzi :)

      Usuń