sobota, 7 marca 2015

Poród naturalny - czy jest się czego bać?

Ostatnio czytałam wiele historii porodowych, oglądałam zdjęcia z porodów (bez obaw! Są naprawdę subtelne - dziesięć najpiękniejszych możecie obejrzeć tutaj) i coraz częściej zaczęłam wracać myślami do swojego porodu. Z sentymentem myślę o tamtym dniu (nocy)  i wydarzeniach jakie miały wówczas miejsce. Wiem, że wiele kobiet, zarówno tych będących już w ciąży, jak i tych, które dopiero planują dziecko, a także tych które wiedzą, że kiedyś będą miały dziecko, ale nie śpieszy się im z tą decyzją, boi się porodu naturalnego i bardziej skłania się ku cesarskiemu cięciu (również temu na żądanie). Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić swoją historią porodową, która być może pomoże Wam oswoić się z myślą o naturalnym urodzeniu dziecka. 

źródło: pinterest.com


Kiedy dowiedziałam się, że zostanę mamą zupełnie nie myślałam o porodzie i bólu z nim związanym. Uznałam, że do do tego jeszcze daleka droga i lepiej skupić się na przeżywaniu ciąży niż rozmyślaniu o rozwiązaniu. Miesiące szybko jednak mijały, a myśl o porodzie kołatała z tyłu głowy. Zaczęłam się lekko denerwować... Postanowiłam nie słuchać i czytać historii porodowych innych kobiet po których nieraz włos jeżył mi się na głowie i zasięgnę wiedzy u źródła, czyli położnych. Szkoła rodzenia okazała się strzałem w dziesiątkę!
Początkowo byłam przekonana, że będę miała cesarskie cięcie w związku z dość dużą wadą wzroku (oba oczka mają -6,5). Ttak mi kiedyś powiedziała okulistka, stąd moja pewność. Z takim przeświadczeniem żyłam przez siedem ciążowych miesięcy, po czym wybrałam się do okulisty po zaświadczenie. Możecie sobie wyobrazić jak ogromne było moje zdziwienie gdy okazało się, że... nie ma przeciwwskazań do porodu naturalnego! Wręcz przeciwnie! Zdarzają się sytuacje, gdy kobietom po porodzie wzrok się poprawia, czego lekarz pożyczył mi z całego serca i odesłał z kwitkiem (a w zasadzie to bez niego). Nie pozostało mi zatem nic innego, jak pogodzić się z myślą, że Staś przyjdzie na świat drogą naturalną i... zaczęłam się w sumie z tego cieszyć! 

Szkoła rodzenia utwierdziła mnie w przekonaniu, że poród naturalny jest pięknym przeżyciem i nie powinnam się go bać. Być może części z Was (zwłaszcza tym, które nie mają jeszcze dzieci) wydaje się to nieprawdopodobne i wcale się Wam nie dziwię, bo sama bardzo długo kojarzyłam poród wyłącznie z bólem i strachem. Jednak Pani Małgosia ze szkoły rodzenia opowiadała o nim tak pięknie i przekonująco, że uwierzyłam, że naprawdę nie ma się czego bać! Nigdy nie zapomnę jak powiedziała aby przyjrzeć się porodowi zwierząt. One nie rozmyślają o tym czy będzie bolało i jak bardzo - po prostu rodzą. Ich porody są pełne spokoju i kontroli nad własnym ciałem. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie warto rozmyślać nad tym czy będzie bolało, bo to pewne, że będzie. Lepiej pomyśleć o tym, co zrobić żeby bolało mniej i móc kontrolować ten ból. I tutaj po raz kolejny zachęcam wszystkie przyszłe mamy aby zapisywały się na zajęcia w szkole rodzenia! Żadne fora nie dadzą Wam tyle co profesjonalne porady położnych. Na zajęciach poznałam wszystkie fazy porodu z całą ich specyfiką, dowiedziałam się w jaki sposób oddychać aby mniej boleśnie odczuwać skurcze, w jaki sposób działa oksytocyna i w jakim celu się ją podaje, jak stosować się do poleceń położnej, jakie mam prawa i obowiązki na porodówce. Dodatkowym plusem była możliwość "zwiedzenia" porodówki w szpitalu przy którym działa szkoła "Bocianek", czyli na wrocławskich klinikach przy Chałubińskiego. 

Kiedy już "pogodziłam" się z myślą o porodzie naturalnym w moim wykonaniu, czekałam na ten wielkie dzień z niecierpliwością. Czekać nie musiałam długo, ponieważ Staś zdecydował się pojawić się na świecie dwa tygodnie wcześniej niż przewidywał termin. Siedzieliśmy sobie z mężem wygodnie na kanapie w piżamkach (było już sporo po północy) i oglądaliśmy moje ukochane "Downton Abbey", kiedy nagle zachciało mi się siusiu. Poszłam więc do toalety i jakież było moje zdziwienie, kiedy wstałam z toalety a po nogach wciąż ciekła mi woda (na początku pomyślałam, że posiusiałam się jak małe dziecko, dopiero po chwili zrozumiałam, że to jednak wody płodowe!). Zawołałam więc wesoło: "Konrad! Zaczęło się!" i usłyszałam męża pędzącego do mnie niczym stado antylop po sawannie! Ponieważ posiew GBS wyszedł u mnie pozytywny, musiałam zaraz po odejściu wód płodowych zjawić się w szpitalu aby na cztery godziny przed porodem podano mi antybiotyk. Nie wiedziałam ile czasu mi zostało do urodzenia Stasia, więc zaczęliśmy się szybko zbierać do szpitala. Byłam spokojna, ale nogi trzęsły mi się jak kurze nóżki w galarecie. Zaczęło się!

Dotarliśmy do szpitala. Cicho, pusto, środek nocy. Na izbie przyjęć drzwi otworzyła nam nieco zaspana, ale pogodna położna. Zaczęłam wypełniać te wszystkie świstki, po chwili przyszedł lekarz. Młody i całkiem przystojny (jak na złość!). Żartował, był uprzejmy. Razem z położną rozbawili mnie pogawędką o zupach (pan doktor nie wiedział czym jest zupa nylonowa i nie wierzył, że to zwykły rosół z kasza manną i jajkiem). Następnie standardowa procedura - przebranie się, lewatywa (jej też się bałam - w końcu miałam ją robioną pierwszy raz w życiu, ale nie było źle) - położna zapytała mnie czy chcę ją mieć zrobioną (nie odmawiajcie! Zróbcie ją dla spokojności sumienia i komfortu porodu!) i spacerek na porodówkę. Mąż cały czas ze mną! Nie pozwalałam mu odejść ani na chwilę, bo choć atmosfera była wesoła i swobodna, to wiedziałam, że zaraz zacznie się ciężka praca, w której on ma mi pomóc, bo przecież dołożył swoją cegiełkę w ten cały interes!

Na porodówce, podczas KTG lekko spanikowałam. Dotarło do mnie, że to już, że to tak na poważnie i że już nie ma odwrotu, muszę urodzić i już. Do tego położna (inna) nastraszyła mnie, że mąż chyba będzie musiał pojechać na jakiś czas do domu, bo rozwarcie jest niewielkie i jeszcze trochę nam tu zejdzie zanim przejdziemy do konkretu. Oczywiście powiedziałam jej, że się nie zgadzam, że chcę żeby mąż była cały czas ze mną i że chcę salę do porodu rodzinnego (na szczęście była wolna!). No i stanęło na moim. Poszliśmy do naszej sali porodowej i... poszliśmy spać! Konrad na fotelu, ja na łóżku. I tak spaliśmy od mniej więcej czwartej do... ósmej! W między czasie zmieniła się zmiana położnych, przyszła do mnie pani Tereska, zbadała mnie (to jest minus porodu - co chwilę ktoś cię bada...) i oznajmiła mi, że jeśli zaraz się nie ruszy to poda mi oksytocynę. No i wykrakała, bo zaczęłam czuć skurcze. Niewielkie, przypominające typowe skurcze miesiączkowe. Zrobiło mi się w międzyczasie niedobrze, zwymiotowałam. Podano mi paracetamol. Przez cały czas mogłam pić soki - jabłkowy i winogronowy. Jak pojawiłam się na porodówce pierwsze o co mnie zapytano, to czy jadłam kolację. Położna oburzyła się, gdy powiedziałam jej, że nie, i zapytała mnie, jak chcę urodzić, skoro nie będę miała na to siły. I wysłała męża po soki właśnie. 

Około dziesiątej podano mi oksytocynę, ponieważ rozwarcie stanęło w miejscu. Zaczęło boleć. Skurcze pojawiały się często, były intensywne, ale nie oszukujmy się - nie były nie do wytrzymania! Najważniejsze jest oddychanie przeponą i znalezienie dobrej pozycji. Dla mnie najwygodniejsza w czasie skurczu okazała się pozycja na piłce. Mąż siedział na stołeczku, ja na piłce przed nim, opierając się o niego plecami. W trakcie skurczu, trzymając Konrada za ręce, przesuwałam się na piłce do pozycji półleżącej lekko unosząc pupę. Pomagało. 

W pewnym momencie poczułam parcie. Pojawiało się w trakcie skurczy i było znakiem, że i jak muszę zacząć przeć. I tutaj znów kluczową sprawą okazała się pozycja. Dla mnie, o dziwo!, najlepszą pozycją okazała się leżąca. W tej części porodu najważniejsza jest współpraca z położną. Aby wszystko poszło szybko i sprawnie należy się stosować do polecań położnej i starać się z nią współpracować. Nie warto bać się nacięcia i nie warto się na nie nie zgadzać. Ono naprawdę pomaga i wcale nie boli! Wykonywane jest w szczycie skurczu i jedyne co czuje kobieta to lekkie pieczenie. Nic więcej.

Najtrudniejsze są skurcze. Moim zdaniem. W czasie skurczy ból jest najintensywniejszy, ale możemy mieć nad nim kontrolę. Oddychanie i pozycja mogą znacznie zmniejszyć odczuwanie bólu! Później jest już z górki. 

Być może ja miałam szczęście do personelu, ale swój poród wspominam naprawdę pozytywnie. Nie pamiętam bólu, nie mam żadnej traumy. Nie powiem Wam, że nie boli, bo boli, ale nie powiem Wam też, że jest to straszliwy ból, którego nie da się znieść. Da się. Hormony i świadomość, że za chwilę spotkasz się ze swoim wyczekanym i wymarzonym maleństwem sprawia, że jesteś w stanie wszystko znieść, mimo, że mówisz położnej, że nie dasz już rady (ja tak miałam...).

Przygotowując się do porodu naturalnego warto mieć na uwadze zalety, jakie niesie on dla matki.

1. Mama dostaje noworodka od razu po porodzie -  maluszek jest kładziony na jej brzuchu, dzięki czemu uciskana macica może znowu zacząć akcję skurczową i łatwiej jest urodzić popłód, a więc łożysko i błony płodowe.
2. Po porodzie naturalnym kobieta szybciej powraca do sił, niż po cesarskim cięciu.
3. Po dwugodzinnej obserwacji poporodowej matka może się zajmować swoim dzieckiem - zmniejsza się tym samym czas, w którym dziecko jest karmione mieszanką. 
4. Nie ma blizny na brzuchu.
5. Poród może się odbywać w towarzystwie bliskich osób, a nawet w domu. 
6. Tata, jeśli chce, ma szansę przeciąć pępowinę.
7. Pobudza laktację. 

Myślę, że mając na uwadze powyższe zalety, przekonacie się nieco do porodu naturalnego. Pamiętajcie - nie taki diabeł straszny jak go malują! Zawsze gdy najdzie Was paniczny strach przed porodem, rozejrzyjcie się dookoła i pomyślcie - każdego mijającego Was człowieka urodziła jakaś kobieta, większość w sposób naturalny. To pomaga.

Pozdrawiam!

2 komentarze:

  1. Dzięki Justynko za pocieszenie. Czeka mnie to za 3 miesiące i trochę się boję ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę nie ma się czego bać. Po porodzie będziesz zadziwiona jak wiele Twoje ciało potrafi wytrzymać. Poza tym Maluszek rekompensuje cały ból i to mówi każda matka. Nie wierzyłam swojej mamie, która opowiadała mi, że o bólu się zapomina dopóki sama tego nie doświadczyłam. Trzymam za Ciebie kciuki!

      Usuń