wtorek, 30 września 2014

Rodzicielstwo bliskości czyli przytulenie ma znaczenie!

Kiedy byłam w ciąży nie słyszałam o terminie "rodzicielstwo bliskości". Wiedziałam za to i było to dla mnie oczywiste, że dziecko trzeba jak najczęściej przytulać, całować i być blisko, czyli po prostu dawać mu poczucie bezpieczeństwa i wyrazy miłości. 

Pierwszy raz z zagadnieniami rodzicielstwa bliskości spotkałam się podczas wyszukiwania informacji o zasypianiu małych dzieci. Stasieniek jako noworodek nie miał najmniejszych problemów z zasypianiem wieczorem, zwykle zapadał w sen przy piersi. Również od samego początku pięknie spał w nocy, budząc się raz, ewentualnie dwa na jedzenie i od razu ponownie zasypiał. Kiedy skończył trzy miesiące postanowiłam "nauczyć" go samodzielnego zasypiania w łóżeczku... Na ten "genialny" pomysł wpadłam po przeczytaniu "Języka niemowląt" Tracy Hogg. Według autorki dzieci po ukończeniu trzech miesięcy powinny samodzielnie zasypiać w łóżeczku i przesypiać całą noc (!). Zdziwiłam się, wydawało mi się, że maluszki karmione piersią mają prawo budzić się w nocy, mleko matki jest bowiem lekkostrawne i dzieci po kilku godzinach snu są po prostu głodne! Mimo to postanowiłam zastosować się do rad autorki i nauczyć Stasia samodzielnego zasypiania. Metoda zaproponowana przez Tracy Hogg jest "złotym środkiem" pomiędzy metodą doktora Searsa a metodą doktora Febera.


 W Polsce szczególnie znana i popularna jest metoda Febera, która polega na okładaniu dziecka do łóżeczka jeszcze w fazie czuwania i umożliwieniu samodzielnego zaśnięcia. Do tego momentu jest ok, problem z tą metodą zaczyna się w momencie, gdy dziecko zaczyna płakać. Doktor Feber radzi aby nie reagować na płacz dziecka, pozwolić mu się wypłakać i reagować dopiero po pięciu minutach w pierwszym dniu, dziesięciu w drugim i tak dalej, wydłużając z każdym dniem okresy reagowania. W efekcie końcowym dziecko ma się nauczyć, że płacz nie przynosi zamierzonego skutku, czyli przybycia opiekunów, a więc wycisza się i zasypia. My testowaliśmy tę metodę przez jeden wieczór i...nigdy więcej. Serce pękało mi słysząc płacz synka, nie mogłam wytrzymać pięciu minut jego płaczu więc następny okres skróciłam do trzech i też ledwo byłam w stanie wysiedzieć na miejscu... W końcu Staś zasnął, ale nie dlatego, że się wyciszył a dlatego, że nie miał już siły płakać... Po tym jednym razie miałam tak ogromne wyrzuty sumienia i poczucie winy, że nigdy więcej nie pozwoliłam na tak długi czas płaczu synka. Zwłaszcza, że niewiele później przeczytałam, że "nauczone wyciszanie" o którym pisał doktor Feber wynika z biologi/natury i występuje również u innych gatunków (nie tylko ssaków). Mianowicie młode pozostające same, wyzywają rodziców poprzez wydawanie odpowiednich odgłosów (w przypadku dziecka to oczywiście płacz), komunikując tym samym, że nie czują się bezpiecznie. Jeżeli rodzic nie pojawi się, młode się po pewnym czasie wyciszają, ponieważ... boją się, że zostaną zaatakowane przez drapieżnika! Uwierzcie mi, że po przeczytaniu tych kilku zdań myślałam, że pęknie mi serce... Naraziłam swoje maleństwo na taki stres! Wciąż drżą mi ręce gdy o tym myślę... 

Po tym strasznym wieczorze postanowiliśmy z mężem wypróbować metodę Tracy Hogg, czyli koncepcję snu rozsądnego. Polega ona na stopniowym wyciszaniu dziecka poprzez wprowadzanie stałych wieczornych rytuałów takich jak karmienie i kąpanie, a także reagowaniu na oznaki senności dziecka. Zaczęliśmy zatem kąpać i karmić Stasia zanim stał się zmęczony, a kiedy tylko zauważyliśmy, że ziewa i trze oczka odkładaliśmy go do łóżeczka (zgodnie z zaleceniami "szeptunki Hogg"). Oczywiście po minucie a czasem jeszcze szybciej, Staśko zaczynał płakać, więc (znów zgodnie z zaleceniami) podchodziliśmy do łóżeczka, głaskaliśmy po główce, szeptaliśmy "aaaa" i "szszszsz", a kiedy to nie pomagało, braliśmy na ręce, tuliliśmy, uspokajaliśmy i znów odkładaliśmy do łóżeczka. Byliśmy konsekwentni, wytrwali (zdarzało nam się usypiać Małego nawet cztery godziny), ale nie widzieliśmy efektów, bo ostatecznie, takie wkładanie i wyciąganie z łóżeczka kończyło się tym, że Staś zasypiał ze zmęczenia na rękach... 

źródło: google

W końcu zainteresowałam się metodą doktora Searsa. Nie byłam jej zwolenniczką, a szczególnie negatywne nastawienie miałam do niej w ciąży. Metoda ta zakłada bowiem, że dziecku najlepiej służy spanie z rodzicami i ich bliskość oraz że dziecko zasygnalizuje gdy będzie gotowe do samodzielnego spania w łóżeczku. Jednak po przetestowaniu wyżej wymienionych metod ta wydawała mi się zbawieniem... Oczywiście nie obeszło się bez komentarzy w stylu: "jak do przyzwyczaisz to trudno ci będzie go przestawić na samodzielne zasypianie", "robisz sobie pod górkę", "rozpieszczasz go" i jeszcze kilku innych. Ja jednak zaliczam się do grona osób mających zazwyczaj opinie innych głęboko w poważaniu i robieniu tego co ja uważam za słuszne. Postanowiłam więc że Staś będzie spał z nami tak długo jak będzie ku temu wykazywał chęć i tak właśnie zaczęła się nasza przygoda z rodzicielstwem bliskości (które oczywiście do samego spania się nie ogranicza!). 

Gorąco polecam do poczytania! 
źródło: google
Rodzicielstwo bliskości – termin utworzony przez amerykańskiego pediatrę Williama Searsa, określający filozofię rodzicielską opartą na zasadach teorii przywiązania w psychologii rozwojowej, która mówi, że dziecko tworzy z opiekunami silną więź emocjonalną, mającą wpływ na całe jego przyszłe życie. Wrażliwi i dostępni emocjonalnie rodzice pomagają dziecku zbudować bezpieczny styl przywiązania, który sprzyja prawidłowemu rozwojowi społecznemu i emocjonalnemu oraz wpływa na poczucie szczęścia. Mniej wrażliwi i oddaleni emocjonalnie rodzice – którzy zaniedbują potrzeby dziecka – nie zapewnią warunków do wytworzenia bezpiecznego stylu przywiązania, a tym samym w przyszłości może ono mieć różnego rodzaju problemy psychiczne. Rodzicielstwo bliskości ma zwiększyć szanse dziecka na bezpieczny styl przywiązania. (źródło: Wikipedia). 
Definicja rodzicielstwa bliskości jest dla mnie na tyle przekonująca, że staram się w stu procentach opierać na filarach tej filozofii.
  1. Przygotuj się do ciąży, porodu i rodzicielstwa - w moim przypadku bardzo sprawdziła się szkoła rodzenia, o której zaletach pisałam tutaj. Dzięki zajęciom prowadzonym w duchu rb nie obawiałam się ani samego porodu ani spotkania z maleństwem. Wiedziałam, że pierwsze dni wspólnej adaptacji do życia i poznania się są bardzo ważne i powinny być wypełnione ogromem miłości, spokoju i bliskości.
  2. Karm z miłością i szacunkiem - czyli jak dla mnie - karm piersią, bo tylko taki rodzaj karmienia daje prawdziwe poczucie bliskości. Ponadto karmienie naturalne pomaga matce odczytać mowę ciała dziecka, tworzy nić porozumienia i poprzez działanie hormonów zwiększa uczucie miłości matki do dziecka. Muszę się przy tej okazji pochwalić, że w naszym wypadku karmienie piersią umożliwiło nam tak mocne poznanie się, że nie zdarzyło mi się jeszcze błędnie odczytać potrzeb Stasieńka.
  3. Noś dziecko - wbrew powszechnym opiniom noszenie dziecka jest ważne i potrzebne i nie służy rozpieszczaniu i przyzwyczajaniu. Wręcz przeciwnie - noszone dzieci są rzadziej kapryśne, częściej są wyciszone i w stanie czujnego spokoju, który umożliwia im poznanie świata. Moim zdaniem dzieci którym odmawia się noszenia, szczególnie w tych pierwszych latach życia, są bardziej nerwowe i dużo agresywniej domagają się swoich racji. Dlatego polecam szczerze i z całego serca chustę, która jest idealnym rozwiązaniem nie tylko poza domem, ale i właśnie w domu, podczas wykonywania codziennych czynności!
  4. Zapewnij bezpieczny sen, pod względem fizycznym i emocjonalnym - czyli śpij z dzieckiem! Wspólne spanie z dzieckiem oznacza więcej czasu na bliski kontakt z nim i pozwala zabieganemu w czasie dnia rodzicowi znowu poczuć się blisko dziecka w czasie snu. Ponieważ większość maleństw obawia się nocy, spanie w pobliżu dziecka, dotyk i karmienie zmniejszają nocny lęk przed separacją i pomagają mu nauczyć się, iż sen to przyjemny i niegroźny stan (źródło: http://dziecisawazne.pl/7-zasad-rodzicielstwa-bliskosci/). Odkąd Staś śpi z nami wieczór jest czasem wyciszenia, relaksu, a nie tak jak w niektórych domach - nerwów i stresu związanego z zasypianiem dziecka. Zaśnięcie zajmuje aktualnie Stasiowi około dziesięciu minut - wystarczy, że po kąpieli położę się z nim do łóżka, podam pierś, a po nakarmieniu - przytulę i pogłaskam po główce. Od jakiegoś czasu po zaśnięciu odkładam go do łóżeczka, ale wynika to z faktu, że zaczął się w nocy mocny kręcić i obawiam się, że może spaść z łóżka pod naszą nieobecność. Stasieniek śpi zatem w łóżeczku do czasu karmienia, czyli mniej więcej pierwszej - drugiej w nocy i wtedy zostaje już z nami do rana. Spanie z synkiem traktuję jako niesamowitą przyjemność (absolutnie nie jako konieczność!), z którą kiedyś niestety przyjdzie mi się pożegnać (dzieci wbrew pozorom tak szybko rosną i chcą być samodzielne...).
  5. Płacz traktuj jako sposób komunikacji - płacz dziecka jest sygnałem, który ma pomóc mu w przetrwaniu, a rodzicom w odkrywaniu dziecka. Troskliwe reagowanie na płacz buduje zaufanie. Dzieci wierzą, że opiekunowie reagują na ich sygnały. Z kolei Rodzice stopniowo uczą się wierzyć we własne umiejętności i zauważają, że potrafią sprostać wymaganiom dziecka. To znacznie podnosi poziom komunikacji rodziców i niemowlęcia. Maleństwa płaczą, aby coś przekazać, a nie manipulować rodzicem. (źródło: http://dziecisawazne.pl/7-zasad-rodzicielstwa-bliskosci/). Wierzcie lub nie, ale mój Staśko płacze tylko gdy: jest głodny, jest śpiący lub coś go boli. Goście, którzy nas odwiedzają nieraz śmieją się, że Staś to chyba nie potrafi płakać albo nie robi tego przy gościach, bo naprawdę trzeba mieć szczęście żeby usłyszeć szlochającego Stacha. A wszystko to dzięki wsłuchiwaniu się w płacz dziecka i traktowaniu go jako przekazu informacji. U nas się sprawdza.
  6. Praktykuj pozytywną dyscyplinę - wystrzegaj się "treserów" dzieci - obserwacja, reagowanie na potrzeby dziecka, a nie sztywne plany i rozkłady. Każde dziecko jest inne i to zadaniem rodzica jest przystosowanie dziecka do funkcjonowania rodziny poprzez bliskość. Zimne style wychowania kreują dystans między rodzicem i dzieckiem i nie pozwalają matce i ojcu na stanie się ekspertami w odczytywaniu sygnałów dziecka.
  7. Dąż do równowagi w życiu osobistym i rodzinnym - w całym procesie wychowania dziecka w poczuciu bliskości, nie można zapomnieć o potrzebach rodziców. Szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dzieci. 
Ważną cechą rodzicielstwa bliskości jest również to, że nie funkcjonuje ono w oparciu o sztywne zasady. Przede wszystkim rodzice muszą zdać się na własną intuicję. U nas rodzicielstwo bliskości się sprawdza, jestem z synkiem bardzo związana, widzę i czuję, że dziecko czuje się przy mnie bezpieczne, mam poczucie, że jesteśmy ze Stachem naprawdę świetnie rozumiejącymi się kumplami i mam nadzieję, że przyjęty przez nas model wychowania zaowocuje w przyszłości!

A póki co poluje na dwie książki, które pomogą mi dalej podążać ścieżką rodzicielstwa bliskości (mam nadzieję!).

źródło: google
źródło: google
A może ktoś z Was już ma te książki i może podzielić się ze mną swoją opinią? 
Pozdrawiam i miłego wieczoru!

  



2 komentarze:

  1. Rodzicielstwo bliskości nie tylko rodzicom ale i dziecku sprawia wiele przyjemności z wzajemnego obcowania. Takie wychowanie w późniejszym czasie z pewnością zaowocuje mocnymi, wzajemnymi więzami rodzinnymi, czego Wam życzymy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :) Na to właśnie liczymy!

    OdpowiedzUsuń