poniedziałek, 11 stycznia 2016

Żłobek nie musi być straszny!

Pamiętam jak wiele miesięcy temu mądrzyłam się, że żłobek nie jest dla dziecka najlepszym rozwiązaniem, że lepiej oddać malucha pod opiekę bliskiej osoby albo poszukać odpowiedzialnej niani, która w domowym zaciszu będzie dbać o rozwój naszej pociechy. Opinię tę ukształtowałam sobie mając kilkumiesięczne dziecko, będąc na urlopie macierzyńskim i nie wiedząc co czeka mnie, kiedy ów urlop dobiegnie końca... Na szczęście tylko krowy nie zmieniają zdania, więc dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o tym jak to się stało, że z przeciwniczki (może nie zagorzałej, ale jednak...) żłobkowej instytucji stałam się jej ogromną fanką. 

źródło: pinterest.com

 
Przełom marca i kwietnia ubiegłego roku był bardzo wyczekiwanym przeze mnie okresem. Z dwóch powodów. Po pierwsze w końcu udało nam się odwiedzić moją mamę, która zdecydowała się wyjechać na stałe do Niemiec (wspominałam o tym tutaj), a po drugie wielkimi krokami zbliżał się czas powrotu do pracy, którego z jednej strony nie mogłam się już doczekać (przyznaję, trochę zmęczyło mnie codziennie przesiadywanie z dzieckiem w domu), a z drugiej na samą myśl o nim włos jeżył mi się na głowie! W mojej głowie tłukła się tylko jedna myśl: co będzie ze Stachem?

Zanim nadszedł ten wielki dzień, kiedy to ponownie przekroczyłam firmowy próg, pytania dotyczące opieki nas synkiem były u nas w domu tematem numer jeden. Komu powierzyć opiekę nad ukochanym, czternastomiesięcznym syneczkiem? Na żłobek nie było szans, rekrutacja ruszała dopiero w maju i dotyczyła nowego roku szkolnego, poza tym nie byłam entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu. Dziadkowie daleko, rodzina mieszkająca we Wrocławiu zapracowana i zajęta swoimi sprawami, naprawdę nie było na horyzoncie nikogo kto mógłby się zaopiekować Stasieńkiem... Zdecydowaliśmy zatem, że będziemy szukać opiekunki. Bardzo zależało nam na tym aby nie był to ktoś całkowicie obcy, dlatego zaczęliśmy wypytywać znajomych czy nie znają kogoś kto chciały podjąć taką pracą i miałby do tego jakiekolwiek predyspozycje. Na samą myśl o tym, że miałabym wpuścić do mieszkania zupełnie obcą osobę i powierzyć jej największy skarb, własne dziecko, miałam ciarki na całym ciele. Na szczęście dosyć szybko okazało się, że nasza serdeczna koleżanka, studentka, osoba o bardzo miłym i ciepłym usposobieniu chciałaby się Stachem zająć. Możecie sobie tylko wyobrazić naszą radość, gdy po pierwszych dniach adaptacji okazało się, że Ania spodobała się Stasiowi! Był tylko jeden minus - Ania mogła się maluchem zajmować tylko do końca czerwca, później wyjeżdżała na wakacje i znów musieliśmy szukać opiekunki... Wtedy po raz pierwszy na poważnie zaczęliśmy myśleć o żłobku, a właściwie to Konrad zaczął myśleć, ponieważ ja wciąż nie byłam przekonana. Na samą myśl o żłobku przed oczami pojawiał mi się obraz zapłakanych i zasmarkanych dzieci z zasikaną pieluchą...

Wniosek o przyjęcie Stacha do żłobka złożyliśmy w maju. Wybraliśmy żłobek prywatny z dopłatą z miasta. Na miejsce w żłobku publicznym znajdującym się w naszej okolicy, a dokładniej w okolicy naszej okolicy, bo na naszym osiedlu są tylko żłobki prywatne, nie mieliśmy szans (wielkie osiedle wrocławskie i jeden żłobek publiczny - spójrzmy prawdzie w oczy...), więc od razu uderzyliśmy do prywatnego. Niestety, nawet w prywatnym żłobku Stasiu znalazł się w dolnej części listy rezerwowej... Z jednej strony byłam zmartwiona, bo to oznaczało, że musimy szukać opiekunki na stałe (chyba domyślacie się ile kosztuje godzina pracy opiekunki w dużym mieście? 10 zł na rękę to naprawdę optymistyczna stawka...), z drugiej natomiast cieszyłam się, że Stachu nie trafi do "przechowywalni dzieci". Wróciliśmy zatem do punktu wyjścia.

Na szczęście okazało się, że koleżanka ze studiów Ani, która ma doświadczenie w opiece nad dziećmi, chętnie zaopiekuje się naszą pociechą. Ucieszyliśmy się bardzo, ponieważ Stasiu ponownie wykazał się sympatią do nowej opiekunki, niemniej jednak Patrycja również mogła opiekować się Stasiem tylko w określonych godzinach i dniach tygodnia ze względu na studia. W wakacje temat przycichł, ale wrzesień zbliżał się wielkimi krokami...

Razem z mężem zgodnie uznaliśmy, że Stasiu nie powinien co chwilę mieć nowej opiekunki i w związku z tym wspólnie uznaliśmy, że MUSIMY znaleźć żłobek, do którego Stasiu pójdzie we wrześniu. Poszukiwaniami zajął się Konrad - jest w tym zdecydowanie lepszy ode mnie, ja jedynie zaznaczyłam co musi brać pod uwagę podczas poszukiwań. Najbardziej zależało mi na:
- niedużej odległości między żłobkiem a naszym domem;
- niedużych grupach dzieciaczków;
- sporym podwórku/terenie zielonym w pobliżu żłobka;
- podejściu zdroworozsądkowym opiekunek (częste spacery, również w chłodniejsze dni, normalne posiłki i ludzkie podejście do dzieci).
Ważna była również cena i  godziny pracy placówki. Nie chciałam aby żłobek kosztował więcej niż 600-700 złotych. Uwierzcie mi - ceny żłobków niepublicznych we Wrocławiu są przerażające! W większości nie ma szans na opiekę nad dzieckiem w pełnym wymiarze godzin i wyżywieniu za mniej niż tysiąc złotych!

Poszukiwania trwały, ale jak się zapewne domyślacie, udało się! Stasiu został przyjęty do żłobka Akademia Maluszka w Smolcu. Smolec to wieś oddalona od naszego wrocławskiego Muchoboru Wielkiego zaledwie kilka kilometrów. Dojazd do żłobka jest krótszy niż wyprawa do centrum handlowego w sąsiedniej dzielnicy, więc pierwszy warunek został spełniony, grupy faktycznie były nieduże, podwórko przed żłobkiem było duże i ładne, a opiekunki sprawiały wrażenie kompetentnych i miłych. No i cena - 660 złotych miesięcznie!

Pierwszy września nadchodził a wraz z nim dzień adaptacyjny. Tutaj pojawia się ciekawa anegdotka. Mąż, który zajął się całym procesem rekrutacyjnym przekazał mi, że adaptacja w żłobku trwa dwa dni, maksymalnie cztery, pięć godzin dziennie i że mogę być wraz z nim. Gdy nadszedł ten sądny dla mnie dzień, zapakowałam Stacha w samochód i pełna obaw udałam się do żłobka. W szatni przywitała mnie jedna z pań opiekunek, która zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Od razu wiedziała kim jesteśmy, zagadała do Stasia, była bardzo miłą i ciepłą osobą. Kiedy rozpakowaliśmy się w szatni, zorientowałam się, że nie wzięłam żadnych butów na zmianę, więc zagadnęłam do opiekunki czy mogę wejść na salę boso. Ta z kolei spojrzała na mnie zaskoczona i mówi: "To Pani chce zostać na sali?". A ja na to: "A nie mogę? Mąż powiedział mi, że podczas adaptacji  mogę zostać z synkiem". Kobieta uprzejmie wytłumaczyła mi, że zaszło nieporozumienie, że moja obecność na sali źle wpłynęłaby na inne dzieci, a także na samego Stasia, który widząc mnie mógłby nie być tak chętny do zabawy z innymi dziećmi. Po czym zabrała Stacha, pożegnała mnie i wyszła do sali. A ja zostałam sama w szatni, ze łzami w oczach i mętlikiem w głowie....

Staś płakał podczas pożegnań przez trzy dni. Nie była to histeria, ale lekkie popłakiwanie, które kończyło się w momencie, gdy opiekunka zamykała drzwi. Poza tym Staś dużo lepiej znosił rozłąkę z tatą niż z mamą, w związku z tym to tata został oddelegowany do zawożenia Stacha do żłobka. I tak jest do dziś. Poza tym Stachu tak szybko odnalazł się w nowym miejscu i tak mocno przywiązał się do cioć, że sama nie mogłam w to uwierzyć. Cały czas zastanawiałam się czy aby na pewno jest mu tam dobrze, czy jest dobrze traktowany, niczego mu nie brakuje i w ogóle... Znam swoje dziecko i wiem, że gdyby działa mu się jakaś krzywda to zauważyłbym zmianę w jego zachowaniu, z pewnością coś by mnie zaniepokoiło, tym bardziej, że w najbliższej rodzinie zdarzyła się już taka sytuacja, że dziecko nie było dobrze traktowane w przedszkolu... Jednak ku mojej uciesze Stasiu wchodząc na salę, wita się z opiekunkami wielkim tulasem i nawet nie obraca się na rodziców, tylko leci do dzieci i zabawek. Uff....

Jednak to co najważniejsze, to fakt, że Stasiu jest naprawdę szczęśliwy w żłobku, dużo się uczy, przede wszystkim:
- stał się dużo bardziej samodzielny, nauczył się sam jeść łyżką i widelcem oraz pić z kubeczka;
- nauczył się funkcjonować w grupie, jest chętny do zabawy z dziećmi i potrafi się z nimi bawić;
- nawiązuje kontakty z dziećmi, zaczepia inne dzieci w różnych sytuacjach, na podwórku, w sklepie;
- stał się posłuszny (haha, nie myślcie sobie, że jest pokornym cielątkiem w stosunku do swoich rodziców, o nie! Nas testuje na maksa, szuka gdzie jest granica, natomiast Panie ze żłobka nie mogą się nachwalić jakie z niego złote dziecko :D );
- rozgadał się na maksa!

Stasiu trafił do żłobka mając półtora roku. Od stycznia jest już w starszej grupie żłobkowej z dziećmi powyżej drugiego roku życia. Sam dwa lata skończy dopiero w lutym, ale opiekunki uznały w porozumieniu z nami, że Staś jest tak chętny do zabawy ze starszakami i na tyle rozwinięty, że bez problemu poradzi sobie wśród starszych dzieci. Ja oczywiście byłam pełna obaw czy poradzi sobie wśród nowych dzieci (choć nie tak całkiem nowych, bo rano i po południu obie grupy żłobkowe są w jednej sali :) ), ale mój syn jak zawsze pozytywnie mnie zaskoczył. No i teraz pękam z dumy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz